Pamiętamy o swych bohaterach!
Przed blisko siedemdziesięciu laty, osiemnastego maja tysiąc dziewięćset czterdziestego czwartego roku, żołnierze Drugiego Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Andersa, po siedmiu dniach zaciętych walk, zdobyli klasztor na wzgórzu Monte Cassino. W tym czasie oddziały francuskie przełamały niemiecką obronę nad Garigliano, ostatecznie otwierając wojskom aliantów drogę do Rzymu.
Spod Monte Cassino dociera do nas, mimo upływu siedemdziesięciu lat, coś więcej, niż tylko przytłumione echo walk. Rozbrzmiewa jedna z legend drugiej wojny światowej: legenda o bitwie o strategicznym znaczeniu, jakże krwawej, gdy po wielu nieudanych próbach wojska sprzymierzone definitywnie przełamały Linię Gustawa. Krok po kroku żołnierze Piątej Kresowej Dywizji Piechoty i Trzeciej Dywizji Strzelców Karpackich wspinali się po stromych zboczach zoranych wybuchami pocisków u stóp klasztoru Benedyktynów. A potem wszyscy Polacy poczuli dumę, gdy na jeszcze dymiących zgliszczach klasztoru, z braku biało-czerwonej flagi, zatrzepotał sztandar dwunastego Pułku Ułanów Podolskich, a z wieży Bazyliki Mariackiej w dalekim Krakowie zabrzmiał grany w tej samej chwili hejnał. Równocześnie popłynęły wzruszające słowa pieśni o czerwonych makach na Monte Cassino, które „zamiast rosy piły polską krew”.
Dziś chylimy czoło przed poległymi pod Monte Cassino bohaterami. Nie zapominamy, że składając ofiarę z własnego życia, nie zaznali wolności, którą nam przywrócili! W takiej chwili trudno nie wspomnieć o wielce zasłużonym dla naszego narodu korespondencie wojennym 2. Korpusu Polskiego, Melchiorze Wańkowiczu, dzięki któremu Polacy mogli dowiedzieć się o tym ważnym wydarzeniu. On to bowiem napisał na gorąco, wydaną najpierw w Mediolanie, książkę „Bitwa pod Monte Cassino”. Po jego powrocie do kraju, w roku 1958, książka ta ukazała się (niestety obrzydliwie „poprawiona” przez komunistyczną cenzurę) pod lekko zmienionym tytułem: „Monte Cassino”. Na szczęście książki tej nie dało się ocenzurować do końca.
Wańkowicz był świadkiem bitwy. Był współtowarzyszem żołnierzy, którzy szli „za honor się bić”. Jak później wspominali niektórzy, „Sam lazł pod ogień, byle tylko osobiście doświadczyć i na własne oczy zobaczyć walki na pierwszych liniach frontu!”. To ci właśnie żołnierze jako pierwsi dali świadectwo, że książka przedstawia prawdę o bitwie. Byli też jej pierwszymi czytelnikami. Dzieło legendarnego korespondenta wojennego czytano w latach 60. w wielu polskich domach, tak jak „Trylogię” Henryka Sienkiewicza – dla pokrzepienia serc!
„Bitwa pod Monte Cassino” należy do klasyki polskiego reportażu wojennego, jednak dla duchowej historii zniewolonych Polaków była ona czymś znacznie więcej!
Piosenka Feliksa Konarskiego i Alfreda Schutza pt. „Czerwone Maki” też miała swoją historię. Po wojnie absolutnie nie wolno było jej śpiewać w kraju. Mimo to zdarzało się, że podejmowały się tego odważnego zadania orkiestry grające w lokalach rozrywkowych, np. w stołecznym hotelu Polonia. Jeśli któryś z gości zamówił ten utwór, orkiestra zagrała, ale pod żadnym pozorem nie wolno było wtedy wyjść na parkiet i tańczyć. Inaczej granie przerywano. Więcej, w czasie odtwarzania tej melodii wielu wstawało, by w ten sposób oddać cześć bohaterom spod Monte Cassino.