Podziel się   

Podróże i turystyka Pokaż wszystkie »

Wydanie 2011-03 · Opublikowany: 2011-05-08 22:02:33 · Czytany 8306 razy · 8 komentarzy
Nowszy Starszy

Meksykanie szczęśliwsi od nas...

Żadna dotychczasowa podróż nie dostarczyła mi takiej dawki przyjemności jak ta do Ixtapa. Zawsze wysłuchiwałam opowieści innych Polaków z ich podróży do Meksyku. Intrygowały mnie, gdyż wizja kultury tego kraju zakodowana w mojej „miejskiej, chicagowskiej świadomości” była tak bardzo różna od tej z opowieści. Meksyk sam w sobie jawił mi się w stosunku do naszej starej słowiańskiej, europejskiej kultury jako pierwotny, dziki i prymitywny. Szczerze cieszyłam się, że wreszcie odbywam tę dostępną dla Polonusów - snobów podróż. Podekscytowanie mieszało się we mnie z wdzięcznością, bo z grupą dziennikarzy zaproszono nas w celu promocji kraju i przewidywaliśmy szczególne traktowanie.

Już na samym lotnisku w Ixtapa onieśmieliło nas słońce, uderzył ciepły lekki wiatr. Rządowa furgonetka meksykańskiego ministerstwa turystyki, wypełniona grupą amerykańskich i polskich dziennikarzy, swobodnie pomknęła do wypoczynkowej części Ixtapa. Wkoło otulała drogi prawie dzika roślinność. Szukałam łapczywie śladów podróży na Hawaje, ale od razu czuło się większą intensywność - pradawna energia latynoska unosiła się wszędzie i była nieprzenikniona. Bez większej egzaltacji można było zobaczyć w pokazujących się obrazach magię, a zarazem prostotę, poczuć bicie serca i odpoczynek, pracę w trudzie i pasję tańca. Taki jest Meksyk. Pełen sprzeczności i wypływającej zeń równowagi.

U bram ogromnego hotelu Melia powitała nas z honorami okazała grupa obsługi, wręczając zimne, świeżo wyciśnięte soki z tropikalnych owoców. Zaraz potem byliśmy zakwaterowani w cudownych, ukwieconych orchideami pokojach pięciogwiazdkowego hotelu. Na rękę założyli mi życiodajną srebrną tasiemkę, oznaczającą, że mogę zapomnieć o używaniu portfela w tym hotelu.

Jako mieszkańcy Chicago, widzimy ich wtłoczonych w amerykańską popkulturę, w korkach, jak my wszyscy tutaj. Mamy jakiś zdegradowany - odrealniony obraz ich wydartych ze swojej kultury. Są dla nas nieokiełznanymi kierowcami bez zasad, „tymi” od strzyżenia trawników, maczo nonszalancko pozwalającymi sobie na irracjonalne powiększanie rodziny w czasach kryzysu. Do tego ta jazgotliwa zabawa przy dźwiękach mariachis z piwem Corona w ręku na wąskiej „eli” przy garażu. Są jakby pozbawieni tych wzniosłych celów dorabiania się i bycia „kimś”, co wyznacza prestiż wśród nas Polonusów. Jak my, są katolikami, ale wydaje się, że tak mało chcą i nie wiadomo, dokąd dążą, zaludniając Chicago, po przekroczeniu zielonej granicy. Nie traktujemy ich jak równych sobie. O nie! Czasem docierają do nas statystyki, którym nie wierzymy, o tym, że Meksykanie to jedni z najszczęśliwszych ludzi. Czy zaspokojenie podstawowych potrzeb może dawać szczęście?

Do pokoju z bagażami odprowadził mnie śniady młody lokaj, głęboko wpatrując się w moje oczy. Opowiadał spokojnie o swojej stabilnej pracy w dwóch drogich hotelach. Później dowiedziałam się, że młodzi tutaj chętnie poszukują relacji z przyjezdnymi, co szczególnie kobietom zapewnia byt bez lęku o przetrwanie. Pierwszego dnia nurkowaliśmy, oglądając rafy koralowe przy jednej z wysp, na którą przypłynęliśmy motorówką. Meksykanin, gigantycznego wzrostu, o stopach jak płetwy wyciągnął nas uczepionych pontonu daleko od brzegu. Bez maski nurkował na duże głębokości, by znosić nam skarby oceanu, a następnie wpuszczać je z powrotem w głębinę. Patrząc pod wodę, byliśmy bezradni i zdziwieni jak dzieci, choć wciąż w ciałach rekinów dziennikarstwa Zachodu. Na brzegu czekały na nas przystawki z owoców morza i napoje chłodzące. Powoli docierało do mnie, że jestem w raju.

Hotel był sporych rozmiarów i mieścił trzy duże restauracje - ekskluzywne bufety, serwujące do późnej nocy kolejno śniadanie, lunch i kolację. Nigdy nie widziałam kilku kilogramów świeżego guacamole w jednym miejscu, obok owoców tropikalnych, mnogości przystawek i wyszukanych ryb. Wszystko na najwyższym światowym poziomie: od smaku zaczynając, a na estetyce podania kończąc. Kelnerzy mogliby handlować swoją pogodą ducha, bez pobierania opłaty za resztę. Nawet młody Meksykanin, chyba jedyny, któremu spośród nich było gorąco, nie przestawał się uroczo uśmiechać, spełniając wszystkie zachcianki przybyłych Amerykanek. Jedząc tu tylko raz dziennie, zobaczyłam, że można być szczęśliwym, zarabiając jako kelner 200 - 400 $ miesięcznie.

Pod koniec pobytu, w drodze na lotnisko ktoś zapytał naszego przewodnika Pako, jak to jest możliwe? Co daje szczęście tym, którzy walczą o przetrwanie?

-Zobacz dokoła. My tu żyjemy w raju... Boga mamy wokół. Mamy inne cele. Po prostu koncentrujemy się na czym innym niż wy - odparł.

Codziennie wieczorem organizowano dla nas specjalne imprezy. Stroiłyśmy się z dziewczynami, w co dopiero zakupioną biżuterię z kamieni i pereł, z którą przechadzały się handlujące Meksykanki. Podchodziły z naręczami wisiorków do granicy plaży z hotelowym basenem. Raz prosto z basenu zeszłam obejrzeć te skarby, nie mając ze sobą pieniędzy. Poprosiłam więc o odłożenie kilku świecidełek do następnego dnia. Młoda Meksykanka spojrzała mi w oczy i powiedziała spokojnie, bym zabrała sobie, co chcę i zapłaciła jutro. Ryzykowała sporą dla siebie sumę 50 $. Od lat w Stanach nikt obcy nie okazał mi takiego zaufania. Bycie potraktowaną w niezmiernie ludzki sposób było do tego stopnia przyjemne, że natychmiast rozlało ciepłe uczucie wdzięczności w moim sercu.

Nigdy nie jadłam lepszych tacos niż na rynku w Ixtapa, gdzie hotele wystawiły swoje przydrożne stoiska, tylko po to, by zrobić dla naszej grupy imprezę pośrodku miasteczka. Człowiek prowadzący jeden z tych wieczorów, wspominał przyjaźń z Barakiem Obamą. Byli na tych codziennych przyjęciach ważniejsi menagerowie znanych hoteli i łatwo stwarzali rodzinną atmosferę. My Polacy chyba szukaliśmy inności, bo czuliśmy się najlepiej w tej części miasteczka, gdzie nie docierali już Amerykanie. Kilku z nas czuło się w Meksyku bardziej w domu niż po wielu latach mieszkania w Stanach. Na niektórych imprezach pojawiali się lokalni mariachis, by śpiewać dla nas melodie na wysokim artystycznie poziomie. A po powrocie do Melia, już nocą, tancerki brzucha i tancerze zatrudnieni przez hotel, codziennie wystawiali półtoragodzinny profesjonalny show na głównej scenie hotelu, pod gołym niebem. Poziom pokazów równy był show wystawianym na scenach Vegas.

By dobrze promować Ixtapa, hotele zapraszały nas na lunch. Jadaliśmy codziennie w innym z nich. Nie będę ukrywać, że nasze podniebienia rozpieszczano przysmakami, na które albo nie stać nas w Ameryce lub są po prostu nieosiągalne. Z rozbawieniem przyglądałam się kolegom, którzy na co dzień odżegnują się od owoców morza, a tu chętnie jedli je pod skomplikowanymi postaciami. Przy okazji oglądaliśmy pokoje - od tych, w cenach przystępnych (nawet 80$ za wysoki standard) do apartamentów dla nowożeńców, wyposażonych w łazienki z jacuzzi, sauną. Basen na tarasie balkonowym był wyposażony w kamionkowy stolik i krzesełka, co pozwalało częściowo w wodzie jeść np. śniadanie. Najdroższe z apartamentów dochodziły do 2.500$ za dobę...

Jedną z atrakcji, na którą od początku podróży czekaliśmy, było pływanie z delfinami. Oczywiście, skażonym nowoczesnością reprezentantom USA od razu zaoferowano zdjęcia i CD z nagraniem pamiątkowego filmu. Niektórzy z nas zdradzali obawę przed taką lekcją bliskości z dużymi ssakami. Nowe, nieprzewidywalne doświadczenie w naszym super zorganizowanym zachodnim życiu...Skóra delfinów okazała się miękka jak len i śliska. Były przepiękne i wszystkim strasznie chciało się je przytulać, ale wyglądały na zmęczone wykonywaniem obowiązków. Większa i silniejsza delfinica i jej syn cierpliwie znosili kompulsywne napadanie ich pieszczotami przez każdego z grupy. Potem już, każdy, daje buzi delfinowi - zdjęcie, każdy płynie na stojąco na delfinku - zdjęcie. Czas obliczony co do minuty, żegnamy się z delfinkami i następna grupa. Nagrane filmy z pewnością pokażą naszą kosmiczną - komiczną tęsknotę za naturą.

Ci, urodzeni w Meksyku część życia spędzają na plaży i wśród tropików. Są częścią tej Ziemi. Długo zajęłoby przekonanie ich, jak idea zamknięcia w ekskluzywnych apartamentach skutego lodem chicagowskiego Downtown w grudniu, może być atrakcyjna.

 Furgonetki, którymi nas przewozili, stawały się miejscem coraz bardziej serdecznych i zażyłych przyjaźni. Tym razem nasz światek mediów nie popadał w rozliczne romanse i intrygi. „Focus” był gdzie indziej! Coraz modniejsze za to stawało się używanie hiszpańskiego, coraz cenniejsza przyjaźń z przewodnikami grupy. Okazało się, że większość z nas chciałaby wrócić do Ixtapa w przyszłości. Paco, Francisco i Anna Luisa obiecywali, że gdy będziemy chcieli się tu zatrzymać na dłużej, pomogą znaleźć mieszkanie już od 300 $ za miesiąc. W nocnych dyskotekach uczyli dziewczyny salsy. Ostatnia kolacja była prawdziwą ucztą złożoną z 8 dań, prezentowanych kolejno przez szefów kuchni najlepszych hoteli. Wyśmienite lody ułożone w papryce, dwukolorowa zupa, czy tuńczykowy tort wnoszone z lampionami na srebrnych tacach, to tylko nieliczne przysmaki, prezentujące meksykański high-life...

Łatwo się domyślić, że wojna gangów w odległym o kilka godzin Acapulco nie przysłoniła nam tych przyjemności. Kraj ten, jak każdy przeżywa swoje trudności, ale te w żaden sposób nie wpływają na  odwiedzających rezorty wczasowe ani nie mogą być obrazem przeciętnego Meksykanina.

Przy każdej okazji będąc tam, widziałam ich szczere przywiązanie do kraju. To samo da się zauważyć wśród Meksykanów mieszkających w Stanach. Odniesienia do barw narodowych, flagi, ślady bogatej historii, ciekawe i pieczołowicie pielęgnowane tradycje religijne, zarówno chrześcijańskie jak i indiańskie. W tej wiedzy o nich, poza znajomości  Maryi z Guadalupe, zwykle my Polonusi jesteśmy ignorantami. A to swoisty i nienadęty patriotyzm ludzi, pragnących dla siebie tak niewiele, ale bogatych co najmniej jak my Europejczycy. Oni kochają swą ziemię w sposób prosty. Dla nich podział polityczny toczący obecnie Polskę okazałby się całkiem niezrozumiały. Wróciłam do Chicago odnowiona wewnętrznie, z zupełnie nowym, zaopatrzonym w pokorę spojrzeniem na Meksykanów z domu obok.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Podróże i turystyka

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Polska · Polonia w USA · Polonia na świecie · Biznes i gospodarka · Ludzie

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

ania · 2011-08-15 15:41:41

Moja kolezanka byla w Meksyku i ja ograbili w najlepsze, pewnie byli szczesliwi z tego powodu.

pozytywna · 2011-08-11 08:26:14

Stąd zakończmy temat pozytywnie i niech nam się wszystkim żyje jak najlepiej:))))

wentyl · 2011-08-09 22:22:12

@RS, właśnie się popisałaś/łeś klasycznym "polaczkowym" narzekaniem xD Przygadał kocioł garnkowi

RS · 2011-08-09 08:04:57

Bo wszyscy sa szczesliwsi od polaczkow ktorzy lubia tylko narzekac i nawet jak im jest dobrze to i tak narzekaja, zenada

83 · 2011-07-22 16:55:20

a skad wiecie, ze oni tacy szczesliwi????

W9 · 2011-07-19 11:12:19

Brzmi nieźle, ciekawe czy tak jest w rzeczywistości?:)))

Marco · 2011-05-20 14:26:03

Zycie wolniejsze bez wariackiego gnania, bo po co????

Litka · 2011-05-20 10:37:20

Postanowilam tam pojechac. Wow coz to bedzie za odmiana byc wokol milych ludzi.

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...