Podziel się   

Psychologia i rozwój człowieka Pokaż wszystkie »

Wydanie 2012-10 · Opublikowany: 2013-01-16 09:58:17 · Czytany 8341 razy · 1 komentarz
Nowszy Starszy

Koniec ery współuzależnienia

„Wyszłam za mąż w wieku 24 lat. Nigdy nie chciałam poślubić alkoholika. Wystarczyło, że mój ojciec pił. Tak bardzo starałam się znaleźć dobrego męża. To, że Krzysztof ma problemy z alkoholem, wyszło na jaw podczas naszej podróży poślubnej, kiedy pewnego popołudnia wyszedł z naszego pokoju w hotelu i wrócił dopiero o 6:00 rano. Wtedy również nie przejrzałam na oczy – o nie, on nie jest alkoholikiem. Nie on. Broniłam się przed prawdą przez wiele lat. Wierzyłam w jego kłamstwa. Tak naprawdę wierzyłam w swoje własne kłamstwa. Tak wiele spodziewałam się po tym małżeństwie. Miałam tyle planów i marzeń. 

Żadne z nich nie ziściło się. Mój dom i rodzina – ludzie, którzy powinni zapewniać ciepło, bezpieczeństwo, wygodę, zaufanie, szacunek; miejsce, które powinno być oazą miłości – stały się pułapką. Nie mogłam znaleźć z niej wyjścia. Powtarzałam sobie cały czas, że może będzie lepiej. W końcu te wszystkie problemy wypływają z jego winy. On jest alkoholikiem. Kiedy się z tego wyleczy, nasze małżeństwo stanie się lepsze.

Potem zaczęłam się jednak zastanawiać, czy miałam rację. Od pół roku był trzeźwy. Chodził na zebrania Anonimowych Alkoholików. Czuł się lepiej. Ja nie. W wieku 32 lat czułam się jak zgorzkniała, stojąca nad grobem staruszka. Co stało się ze mną?

Pamiętam, jak czekałam na jego powrót do domu. Zawsze przepełniały mnie niespokojne myśli. Czy on naprawdę jest w pracy? Może zabrał jakąś kobietę na lunch? Może ma romans? Może urwał się z pracy, żeby skoczyć z kolegami na drinka? Może jednak jest w pracy i znowu stwarza tam problemy? Nawiasem mówiąc ciekawe, jak długo się tam utrzyma. Jeszcze jeden tydzień? Miesiąc? A potem jak zwykle zwolni się sam albo go wyleją. Powoli ogarniała mnie wściekłość – ja nie piję, nie biorę narkotyków, nie tracę pracy, nie okłamuję tych, których kocham. To ja chronię rodzinę przed rozpadem. Płacę rachunki, utrzymuję dom z marnej pensji męża, ratuję go w krytycznych sytuacjach. To ja sama muszę stawiać czoła trudnościom i dosłownie chorować ze zmartwienia w ciężkich chwilach.

Kiedy dzieci wróciły ze szkoły, uświadomiłam sobie, że krzyczę na nie bez powodu. Nie zdumiało mnie to. One też nie były zdziwione. Przed powrotem męża z pracy zmusiłam się do przyrządzenia kolacji. Jedliśmy, prawie nie rozmawiając.

– Miałem dziś dobry dzień – powiedział Krzysztof.
– To dobrze – odparłam.
– A ty jaki miałaś? – spytał. Popatrzyłam na niego tak, że mogłabym go zabić wzrokiem. Odwrócił oczy. Słyszał to, co działo się w mojej duszy. Zwykle dzielił nas tylko krok od piekielnej awantury, od wyliczania sobie minionych zniewag i wzajemnego grożenia rozwodem. Dawniej wyzywaliśmy się w tych kłótniach, a teraz mieliśmy już dosyć. Milczeliśmy więc.

Po kolacji zmywałam naczynia, a on oglądał telewizję. Jak zwykle ja pracuję, a ty się bawisz albo odpoczywasz. Ja się martwię, a ty jesteś odprężony. Ja przejmuję się, a ty nie. Ty czujesz się dobrze, a ja cierpię. Niech cię diabli!

Mimo że byłam bardzo zmęczona, moment pójścia do łóżka odkładałam. Nasze wspólne spanie było tak samo pełne napięcia jak budzenie się, wstawanie czy czuwanie. Albo nie odzywaliśmy się do siebie, odsuwając się jak najdalej, albo mąż czynił próby – jak gdyby wszystko między nami układało się świetnie – nakłonienia mnie do miłości. W każdej z tych sytuacji byliśmy spięci. Jeśli próbował mnie dotknąć, zamieniałam się w sopel lodu. Jak mógł oczekiwać, że będę się z nim kochać? Jak mógł mnie dotykać, jak gdyby nic się nie stało? Zwykle odsuwałam się od niego, mówiąc ostrym tonem: „Nie, jestem za bardzo zmęczona”. Już dawno zapomniałam o pożądaniu. Dawno temu zapomniałam o potrzebie kochania i bycia kochaną. Zamroziłam tę część siebie, która czuła i kochała. Musiałam to zrobić, żeby przetrwać.

Teraz, kiedy jest trzeźwy od 6 miesięcy, tkwię po uszy w przeszłości. Nie mam absolutnie żadnej nadziei, że coś zmieni się na lepsze. Dotąd nie miałam żadnego celu, oprócz troszczenia się o innych, a i tego nie robiłam zbyt dobrze. Stało się ze mną coś strasznego, coś, czego nie potrafiłam wytłumaczyć. To coś zrujnowało mi życie. Pijaństwo męża niepostrzeżenie dosięgło również mnie, a skutki tego stały się moimi problemami. Nie jest to już ważne, z czyjej winy to się stało. Straciłam kontrolę.”

Współuzależnienie to termin odnoszący się do bliskich członków rodziny osoby uzależnionej, jak w przypadku naszej historii. Osoba współuzależniona traci często poczucie własnego ja, nie wie co czuje i jakie są jej potrzeby. Na skutek swoistej „obsesji” na punkcie osoby uzależnionej odkłada swoje priorytety na bok i angażuje się w opiekę, biorąc odpowiedzialność za wszystko na własne barki. Ponieważ jest to niewykonalne, zaczyna wierzyć, że jest z nią coś nie tak, skoro nie potrafi przywrócić rodzinie normalnego porządku. Zaczyna drążyć ją złość, depresja, niezadowolenie, a także chroniczne dolegliwości somatyczne.

Alkoholizm jest chorobą wywierającą ogromny wpływ na życie emocjonalne najbliższej rodziny. Najbardziej narażeni są: mąż, żona, matka, ojciec, rodzeństwo lub dzieci osoby uzależnionej. Im bardziej ich uczucia zostaną wypaczone, tym mniej osoby te będą w stanie pomóc alkoholikowi. Ich wysiłki mogą być – i często się stają – szkodliwe, a nie pomocne. Często na przykład żony oskarżane są o wszystkie nieporozumienia w małżeństwie alkoholika. Może to doprowadzić do takiego stanu, że same uwierzą w prawdziwość tych oskarżeń. Tymczasem alkoholizm jest chorobą. Żona nie jest odpowiedzialna za alkoholizm, tak jak nie byłaby odpowiedzialna za cukrzycę czy gruźlicę swego męża. Jeżeli żona nie jest odpowiedzialna za rozwój alkoholizmu u męża, nie jest ona również odpowiedzialna za jego zdrowienie. Ta sama zasada odnosi się do wszystkich członków rodziny, a szczególnie tej osoby, która jest najważniejsza w życiu alkoholika. Nie może ona „leczyć” jego choroby. Nawet lekarz nie powinien leczyć własnej poważnej choroby i rzadko kiedy wystąpi w roli lekarza w stosunku do najbliższego członka rodziny, szczególnie żony lub dziecka.

Pierwszą „bronią” alkoholika jest jego zdolność do wzbudzania złości, prowokowania emocjonalnego wybuchu. Jeśli żona lub inny członek rodziny jest zły i nastawiony wrogo, to nie jest w stanie w niczym pomóc alkoholikowi. Świadomie czy nieświadomie, alkoholik przerzuca na innych uczucie nienawiści do samego siebie. Jeśli natomiast spotyka się to ze złością i wrogą postawą rodziny, to wówczas jest całkowicie przekonany o racji swoich uczuć, picie staje się w jego pojęciu zupełnie usprawiedliwione. Pojawia się zatem dodatkowy powód, aby pić więcej.

Drugą „bronią” alkoholika jest umiejętność wzbudzania ciągłego stanu wewnętrznego niepokoju wśród członków swej rodziny. Zmusza ich to do usiłowania zrobienia za alkoholika tego, co może być dokonane jedynie przez niego samego. Wystawienie czeku bez pokrycia jest bardzo dobrym przykładem takiego właśnie postępowania. Czek może być podpisany przed piciem albo w czasie picia. Osoba uzależniona nie ma pieniędzy na pokrycie wystawionego czeku. Jednakże kiedy strach rodziny przed skutkami braku pokrycia stanie się dostatecznie silny, to postarają się oni o pieniądze i wykupią ten czek. Uwalnia to od niepokoju rodzinę, a także samego alkoholika, lecz jednocześnie pokazuje mu sposób, w jaki będzie mógł w przyszłości rozwiązywać swoje problemy. Alkoholik uczy się, że rodzina nie pozwoli mu cierpieć z powodu konsekwencji jego picia i że może oczekiwać pomocy, jeśli kiedykolwiek jeszcze popełni błąd.

Jednym z największych błędów w podejściu do alkoholika jest brak zrozumienia znaczenia miłości. Żona nie powinna twierdzić: „gdybyś mnie kochał, przestałbyś pić”. Ciągłe picie jest jedynie dowodem istnienia choroby. Nie powiedziałaby ona przecież: „gdybyś mnie kochał, to nie miałbyś gruźlicy”. Choroba jest stanem, nie czynem. Miłość nie może istnieć bez sprawiedliwości. Musi ona także zawierać współczucie, co oznacza znoszenie przykrości lub cierpienie wespół z chorym. Współczucie nie oznacza jednak, że należy cierpieć wskutek niesprawiedliwości popełnionych przez alkoholika. Niestety, rodziny alkoholików często cierpią z tego właśnie powodu. Alkohol jest środkiem znieczulającym. Pijąc, alkoholik znieczula się na ból. Na tym polega przyjemność ucieczki w picie. Picie staje się sposobem rozwiązywania problemów osobistych, środkiem usuwającym wszystkie nieprzyjemności, uczucie lęku, napięcia nerwowe i urazy. Picie pozwala alkoholikowi na krótkotrwałe uniknięcie bólu, wzmagając jednocześnie wstyd i poczucie winy. Dla członków rodziny natomiast picie osoby uzależnionej jest bolesne, powoduje cierpienie, napięcia, urazy i lęki. Miłość powoli ginie.

Jedynym sposobem zachowania uczucia miłości jest nauczenie się sposobów unikania cierpienia podczas aktywnego picia oraz odmowa ponoszenia konsekwencji z tego powodu. To jest właśnie prawdziwe współczucie i żaden stosunek uczuciowy istniejący bez sprawiedliwości i współczucia nie może być miłością. Poznanie istoty alkoholizmu jako choroby i odwaga stosowania tej wiedzy w praktyce są niezbędne, aby miłość w małżeństwie nie została zastąpiona przez lęk. Niestety, wiele rodzin cierpi przez picie i jego skutki, sądząc w imię źle pojętej miłości do alkoholika, że jest to konieczne. W rzeczywistości tragicznym rezultatem tego przekonania jest zachęcenie chorego do dalszego picia i powodowanie, że lęk i urazy opanowują uczucia członków rodziny. Dlatego właśnie – jeśli choroba ma ulec powstrzymaniu, a powracanie do zdrowia ma zostać zapoczątkowane – członkowie rodziny, a szczególnie najbliżsi krewni alkoholika, potrzebują pomocy. W przeciwnym razie cała rodzina staje się chora emocjonalnie. A taki stan jest niczym innym, jak tylko jeszcze jednym objawem postępu choroby.

Częstym błędem jest usiłowanie uchronienia alkoholika od alkoholu poprzez sprowadzanie każdego wysiłku do utrzymania go z dala od butelki lub butelki z dala od niego. Tego nie da się osiągnąć bez pozbawienia osoby uzależnionej wolności. Rodzinie trudno pogodzić się z myślą, że powinna zaniechać prób powstrzymania alkoholika od picia, bo każda butelka odebrana dzisiaj wraca jutro, zmuszając do ponownej walki o nią. Celem jest wygranie walki z całą chorobą.

Motywowanie do tego, aby alkoholik sam nabrał chęci do zaprzestania picia i przyjął pomoc specjalistów jest skuteczniejsze od usiłowania odebrania mu butelki. Jedynym sposobem wdrożenia tego rodzaju motywacji jest pozwolenie mu na picie po to, by konsekwencje picia stały się bardzo dotkliwe i zmuszały alkoholika do ucieczki od nieznośnego bólu spowodowanego piciem. Oznacza to konieczność okazywania mu miłości i zrozumienia w czasie jego trzeźwienia, przy jednoczesnym niepowstrzymywaniu go od picia i nieochranianiu go przed wszelkimi konsekwencjami nadmiernego picia. Wiąże się to niewątpliwie z cierpieniem, lecz sens ma jedynie cierpienie razem z nim wskutek konsekwencji picia, a nie cierpienie płynące z pomagania choremu w jego ucieczce od ponoszenia konsekwencji. Oznacza to często znoszenie nieprzyjemności, mniejszych lub większych dolegliwości materialnych, utratę pracy, a w niektórych przypadkach nawet czasową separację.

Jeśli osoba uzależniona zdecyduje się na leczenie, nie należy oczekiwać, że wszystkie wcześniejsze problemy znikną jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, a sam alkoholik stanie się teraz wzorowym mężem, ojcem lub bratem. Najczęściej jest tak, że w początkowym okresie zdrowienia uzależniony staje się tak pochłonięty wysiłkami związanymi ze swoim leczeniem i trzeźwością, jak dotychczas był pochłonięty piciem. Zdarza się to szczególnie często, kiedy alkoholik zetknie się ze wspólnotą Anonimowych Alkoholików i zastosuje się do ich metody leczenia. Osoby uzależnione spędzają każdy wieczór w gronie innych zdrowiejących alkoholików. Najlepszym sposobem uniknięcia nieporozumień jest przystąpienie rodziny do grupy Al-Anon oraz uczęszczanie na otwarte spotkania AA. Al-Anon jest wspólnotą dla członków rodzin alkoholików, a branie udziału w jej spotkaniach jest równie ważne dla rekonwalescencji emocjonalnej rodziny, jak AA dla samego alkoholika.

Kiedyś przeczytałam pewne mądre zdanie anonimowej osoby, które na zawsze utkwiło mi w pamięci: „Miłość to pozwolić ukochanej osobie odejść, by mogła przeżyć własne konsekwencje swoich czynów”. Czasem trzeba się tego nauczyć. To może zapoczątkować koniec ery współuzależnienia.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Psychologia i rozwój człowieka

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Felietony

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

BasiaRR · 2018-02-01 14:49:39

Osoby współuzależnione powinny zdecydować się na leczenie, mimo że nie były uzależnione od używek, tylko od osoby je zażywającej. To prawda, że miłość nigdy nie oznacza poświęcania siebie samej, rezygnowania z własnego szczęścia dla innej osoby, która dodatkowo nas krzywdzi. Wrodzona u człowieka empatia sprawia, że zaczynamy być więźniami własnej miłości... Czy nie warto więc poukładać życie i emocje podczas terapii, choćby takiej on-line?.. Polecam serdecznie wiele tłumaczący artykuł E-Poradni o błędnym kole i psychoterapii uzależnień: http://blog.e-poradnia.com/2017/09/30/psychoterapia-uzaleznien/

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...