Podziel się   

Felietony Pokaż wszystkie »

Wydanie 2009-01 · Opublikowany: 2009-06-08 21:47:17 · Czytany 6587 razy · 0 komentarzy
Nowszy Starszy

Droga przez mękę

Polska za rządów Platformy Obywatelskiej miała stać się państwem przyjaznym obywatelowi, takim, które w potrzebie wyciągnie rękę, a osobom obrotnym ułatwi wykonywanie codziennych obowiązków. Takie przynajmniej były zapowiedzi działaczy PO przed wyborami, ale każdy obywatel Rzeczpospolitej Polskiej, który choć troszeczkę orientuje się w naszej nadwiślańskiej rzeczywistości, doskonale wiedział, że mamy do czynienia z pustosłowiem, albowiem zwalczenie biurokracji w naszym kochanym państwie będzie dziełem, co najmniej kilku zawziętych w tej materii pokoleń.

Dlaczego tak sądzę? Ostatnio, jako osoba prowadząca działalność gospodarczą, wpadłem (jak się później okazało) na strasznie głupi pomysł zmiany nazwy swojej firmy. Do dzisiaj nie wybrnąłem z proceduralnej pułapki, a mija już trzeci tydzień.

Trzeba mieszkać w Polsce, by przekonać się, że nawet najdrobniejsza sprawa może się okazać wielce trudna i strasznie czasochłonna dla samego zainteresowanego. W krajach cywilizowanych, bariery proceduralne czy finansowe tworzy się po to, by unikać czy zniechęcać ludzi do określonego, acz niepożądanego działania. W Polsce niestety, zasada „po co ułatwiać sobie życie” obowiązuje ot tak, dla wszystkich, bez konkretnego celu. 

Zmiana nazwy mojej firmy wydała mi się błahostką. Ot wypełnię formularz w Urzędzie Miasta, zaniosę go do Urzędu Statystycznego (urzędy nie mają zwyczaju wymieniać ze sobą korespondencji, jeśli idzie o interes petenta), potem do Urzędu Skarbowego i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Pomijam banki czy kontrahentów. Nic prostszego – jeden dzień wolnego i po sprawie. Ale tak mi się tylko wydawało.

Zaczęło się w magistracie, w dziale obsługi przedsiębiorców. Na początku kolejka do okienka – nic strasznego, niecałe pół godziny stania. Potem bliski kontakt z doświadczoną (sądząc po wyglądzie) pracownicą urzędu. Kontakty takie nie zawsze należą do przyjemnych, a już na pewno nie ma, co liczyć na szczerą chęć urzędnika do pomocy petentowi. Zza stosu dokumentów i formularzy wyłoniła się wspomniana urzędniczka i słodko rzekła „słucham”. Raczyłem udzielić odpowiedzi, dopytać się, w jaki sposób zmienić nazwę firmy i… dowiedziałem się, że w życie weszły nowe przepisy. Wyjaśnię tylko, że by rozpocząć działalność gospodarczą muszę określić, czym się będę zajmował, a temu służą specjalne oznaczenia zwane PKD. Katalog PKD, czyli zbioru dopuszczalnych działań liczy jakieś sto kilka stron. A dokładnie, to liczył jeszcze dwa lata temu. Dzisiaj ten stosik kartek liczy ze 400 stron. Po co? By np. w ewidencji o działalności gospodarczej nie widniał zapis, że ktoś świadczy usługi w zakresie ćwiczeń aerobowych, ale żeby dokładnie było wiadomo, że świadczy usługi w zakresie jogi. W ten sposób z jednego określenia stworzono kilka. De facto oznacza to, że jeśli niegdyś we wpisie do ewidencji mieliśmy np. jeden typ działalności gospodarczej, dzisiaj ten jeden został rozbity np. na 5, albo 10. Poważnie! No dobrze – rzekłem – przecież ja już prowadzę działalność, po co więc mam umieszczać we wniosku o zmianę nazwy firmy, dodatkowe PKD? Bo tak trzeba – odpowiedziała przyjemna urzędniczka – trzeba i już, mamy nowe przepisy od niedawna i wszystko musi być szczegółowo opisane. Co to, więc oznacza? Ano to, że państwo zachciało dokładnie, wręcz szczegółowo i molekularnie wiedzieć o tym, co, kto, i z kim, i w jaki sposób działa, a petent czy podatnik musi teraz te zachcianki spełniać. Moim nowym obowiązkiem było wypisanie we wniosku o zmianę nazwy firmy, wszystkich rozbitych, wcześniej akceptowanych PKD. Pół godziny przy kartce i byłem gotów ponownie stanąć do okienka, by tylko spojrzeć w zmęczone życiem oczy urzędniczki. Fajnie – rzekła. Wszystko grało, a co się nie zgadzało, odpuściłem, bo realnie nie miałem już czasu na dłuższą wizytę w magistracie. Dowiedziałem się tylko na odchodne (a był to czwartek), że po dokument potwierdzający wpisane przeze mnie dane, mam się stawić w następnym tygodniu. Tak też zrobiłem.

Po weekendzie, a dokładnie we wtorek, trafiłem z powrotem do magistratu, by odebrać upragnione zaświadczenie o zmianach. Bez takiego świstka nie miałbym, co myśleć o jakichkolwiek dalszych krokach. Chwila w kolejce – trafiłem na dobre godziny – papier miałem już w ręku. Ale, to nie koniec! Teraz musiałem pognać z nim do Urzędu Statystycznego. Tu otrzymałem formularz RG-1, na którym miałem zawrzeć wolę zmiany nazwy – bądź, co bądź już potwierdzoną w Urzędzie Miasta na specjalnym zaświadczeniu. Gdy już wziąłem przed oczy wspomniany dokument, stanąłem jak wryty. Cztery strony tabelek, pytań, zakreśleń bez żadnego racjonalnego i prostego wyjaśnienia, o co w tym wszystkim w ogóle chodzi. Wystarczyło jednak, że zapytałem, a dostałem jeszcze dwie strony do wypełnienia. Nieważne, że w ręku trzymałem dokument z magistratu (wydrukowany), w Urzędzie Statystycznym czekało mnie sześć stron pisania i wypełniania tabelek. Po co? Bo tak, i już. Obywatel Holandii zapytałby, a dlaczego urząd nie może sobie tego skopiować i tyle. Ha! Problem w tym, że urząd sobie kopiuje zaświadczenie z magistratu, ale wymaga jeszcze napisania tego odręcznie. Dlaczego? Nie wiadomo, wiadomo tylko, że samo wypełnienie idiotycznego formularza zajmuje ok. 30 minut. Po tym karkołomnym przedsięwzięciu, przychodzi pora, by ustawić się w kolejce, odczekać swoje i złożyć swój elaborat na ręce kompetentnego urzędnika (też zmęczonego życiem, co widać po oczach i nieco brudnym swetrze). Urzędnik ów dokonuje analizy wypełnionego wniosku, kopiuje dokument z magistratu, odbiera ode mnie stos wypełnionych przede chwilą dokumentów i odbiera mi też 30 groszy za kopię pisma z magistratu. Dobrze, że nie więcej. Pamiętam, jak kiedyś w archiwum poznańskim chciano ode mnie ładnych 10 lat temu, po 2 złote od kserowanej strony. A potrzebowałem ich ok. 40. Trudno, uiściłem daninę i wyszedłem z urzędu dowiadując się, że potwierdzenie, tego, co zawarłem we wniosku RG-1, a co znalazło się wcześniej w zaświadczeniu z magistratu, mogę odebrać za godzinę. Wspaniale! Ale nie miałem już czasu na te przyjemności z powodu obowiązków służbowych. Do dzisiaj, więc nie dokonałem pełnej procedury zmiany nazwy swojej firmy. Szanowni Czytelnicy muszą wiedzieć, że teraz jeszcze podobnymi działaniami muszę wykazać się w Urzędzie Skarbowym, w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych, w banku, nie wspominając o partnerach w pracy, którzy lada moment zaczną mieć problemy z poprawianiem wystawianych faktur. Ogółem – swoim bezmyślnym wybrykiem przysporzyłem problemów sobie, rodzinie, współpracownikom i rzeszy urzędników, którzy miast popijać właśnie herbatę, muszą kopiować moje pisma i starać się rozszyfrować zawarte w nich treści, by później skonfrontować je z zawartością dokumentów już wystawionych przez inne instytucje. Jestem strasznie, wręcz okrutnie nieodpowiedzialny, to fakt. Nabroiłem, wnerwiłem gros osób, a na dodatek niczego do dzisiaj nie załatwiłem.

Mam jednak pytanie do rządzących, czy do cholery kiedykolwiek i cokolwiek w tym kraju da się załatwić normalnie?

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Felietony

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Polska · Biznes i gospodarka ·

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...