Podziel się   

Historia Pokaż wszystkie »

Wydanie 2009-07 · Opublikowany: 2009-08-10 20:15:18 · Czytany 7447 razy · 0 komentarzy
Nowszy Starszy

Przerwane wesele: eksplozja na Black Tom Island

W końcu lipca 1916 roku rodzice Johna Pawelskiego i Mary Wolińskiej z Nowego Jorku urządzili młodym huczne wesele. Sala Progress Hall przy Avenue A na Manhattanie ledwie pomieściła kilkuset zaproszonych gości. Cóż z tego, skoro niedługo po północy, w samym środku zabawy wszyscy weselnicy uciekli.

Zepsuty zegarek

Około pierwszej po północy, 30 lipca 1916 roku, wartownicy w porcie na Black Tom Island u wybrzeża Jersey City, dostrzegli ogień. Zwykle nocni stróże próbują walczyć z ogniem, zanim jeszcze przybędzie straż pożarna, tym razem jednak większość z wartowników uciekła co tchu. I nie ma co się im dziwić. Na Black Tom Island mieścił się jeden z największych w całej Ameryce składów amunicji i to on właśnie płonął. Pierwsza, największa eksplozja wstrząsnęła całym rejonem Zatoki Nowojorskiej o 2:08 nad ranem. Wstrząsnęła dosłownie – wskazówki sejsmografów pokazały 5-5,5 w skali Richtera. W promieniu 25 mil od epicentrum szyby wypadły z okien. Dolny Manhattan wyglądał jak po przejściu huraganu. Ludzie wybiegali na ulice. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział o co chodzi – nie działały telefony i telegraf.

Odłamki uszkodziły m.in. Statuę Wolności na pobliskiej Bedloe’s Island. Na naprawę uszkodzeń w miedzianym poszyciu Damy Wolności wydano później 100,000 dolarów. Znacznie więcej pieniędzy pochłonęło usunięcie szkód w samym Nowym Jorku i Jersey City. Ocenia się, że straty przekroczyły 20 milionów ówczesnych dolarów (ok. 360 milionów obecnie). Ulice Manhattanu zaroiły się od gapiów, wielu z nich wybiegło z domów w piżamach. Niektórzy mówili, że – nie tylko w przenośni, ale i dosłownie – potężny wstrząs wyrzucił ich z łóżek.

Przez kolejnych kilka godzin powietrzem wstrząsały następne eksplozje. W wyniku jednej z nich sporych rozmiarów odłamek trafił w zegar wieży budynku Jersey Journal. Około mili od miejsca wybuchu! Wskazówki zegara stanęły na 2:12, jak w tanim kryminale wskazując śledczym, kiedy dokładnie doszło do tragedii.

Wielki grill z papieroskiem

Pożar wybuchł najprawdopodobniej na pokładzie barki zacumowanej przy nabrzeżu przeładunkowym należącym do Lehigh Valley Railroad. Już w noc pożaru wiadomo było, że barka nie otrzymała zgody na cumowanie w tym miejscu ani od kompanii kolejowej, ani od National Storage Company, która zarządzała składami na Black Tom Island. Przy nabrzeżu cumowało również – cóż z tego, że zgodnie z przepisami i za stosownym zezwoleniem – kilkanaście innych jednostek pływających. Między innymi tankowce należące do Standard Oil Company. Ich ładunek jeszcze bardziej podsycił szalejący ogień.

Jak poinformowano nazajutrz po wybuchu, w wyniku pożaru całkowitemu zniszczeniu uległo 13 z 24 istniejących na wyspie magazynów, 6 nabrzeży portowych, 85 wagonów kolejowych (całe dwa składy wagonów zdołano na czas wycofać). Z dymem poszło m.in. 40,000 ton cukru (wartego 3,5 miliona dolarów), kilka wagonów wieprzowiny z dodatkiem jednego czy dwóch ładunków soli. Poza tym 24,000 bali tytoniu. Obawiano się, że w wyniku wstrząsu mogą wystąpić trudności z otwarciem niektórych sejfów w bankach dzielnicy finansowej Dolnego Manhattanu.

Prasa nowojorska niemal całą winą za tragedię obarczyła właściciela barki, na której doszło do pożaru i do pierwszego, największego wybuchu. Później eksplodowało kilka wagonów pocisków przygotowanych do wysyłki na europejski front. W wyniku śledztwa ustalono, że właściciele Black Tom Island też nie byli bez winy. Stwierdzono otóż, iż w kilku przypadkach złamali przepisy bezpieczeństwa. Przekroczono na przykład dozwolony, 24-godzinny okres magazynowania dynamitu. Ponadto przetrzymywano wagony wypełnione ładunkami wybuchowymi na terminalu, co też było zabronione.

W pierwszych relacjach prasowych z wydarzeń na Black Island przerażała podawana liczba 33 strażaków poległych w walce z ogniem. Na szczęście ilość ofiar okazała się ostatecznie znacznie niższa. Kiedy ugaszono pożar i zebrano wszystkie informacje, podano oficjalnie, że w wyniku eksplozji i pożaru zginęło siedem osób. W setki szła jednak liczba rannych, głównie przez latające odpryski szkła. Przerażonych były tysiące Amerykanów. I nie tylko. W niebezpieczeństwie znaleźli się również ci, którzy Amerykanami chcieli dopiero zostać. Trudno sobie wyobrazić przerażenie kilkuset imigrantów w ośrodku na Ellis Island, gdy zobaczyli dryfujące od Black Island w ich kierunku dwie płonące barki. Byliby jeszcze bardziej przerażeni, gdyby wiedzieli, że również i one były wypełnione amunicją. Imigrantów ewakuowano – przede wszystkim 150 pacjentów szpitala odbywających kwarantannę. Jedna z barek eksplodowała, uszkadzając poważnie budynek Immigration Station na Ellis Island. Pożar na drugiej barce na szczęście ugaszono.

Czas Apokalipsy

Bardzo zajęci tej nocy byli nowojorscy policjanci i złodzieje. Jedni i drudzy ruszyli w stronę sklepów, przede wszystkim jubilerskich. Ci pierwsi by pilnować, drudzy by rabować. Na ulicach rozgrywały się sceny dramatyczne, a niekiedy komiczne. Pewna kobieta klęczała pośrodku McDougall Street i na głos modliła się wieszcząc koniec świata. Na kolana padł też nocny stróż na 53 piętrze Woolworth Building, choć akurat on uczynił to mimowolnie – wahnięcie budynku było na tej wysokości bardzo odczuwalne. Policjant patrolujący West Side znalazł na chodniku pewną sekretarkę, którą wstrząs wyrzucił przed chwilą z okna jej biura. Gdzie indziej, przy Houston Street, kłębił się tłum obwieszonych balonami i serpentynami kobiet i mężczyzn. Nikt nie rozumiał, co wykrzykiwali, ale to akurat nie powinno dziwić. Działo się to bowiem przed restauracją Little Hungary, gdzie jeszcze przed chwilą trwał huczny bankiet. Nie jest łatwo zrozumieć, o czym mogą śpiewać podchmieleni Węgrzy! Z kolei szpital Jewish Maternity przy East Broadway przeżył szturm mężów i ojców (przyszłych i aktualnych), którzy z obawy przed zawaleniem się budynku, żądali wyprowadzenia wszystkich pacjentek na ulicę. W sali Progress Hall przy Avenue A, za opustoszałym stołem weselnym siedzieli ledwo co poślubieni John Pawelski i Mary, z domu Wolińska. Kiedy powietrze rozdarł huk eksplozji, pierwsi uciekli kelnerzy, wywracając stoły i gubiąc po drodze tace z zupą. Za nimi ruszyli goście. Tylko młodzi wytrwali za stołem do rana.

A jednak sabotaż

To, że ogień rozprzestrzenił się z zacumowanej barki ustalono bez trudu. Ale jaka była przyczyna pożaru? Jeszcze tej samej nocy aresztowano dwóch strażników zakładając, że nie dopełnili swoich obowiązków. Wkrótce jednak stwierdzono, że był to sabotaż. W Europie trwała przecież wojna. Wprawdzie oficjalnie Stany Zjednoczone wciąż zachowywały wobec niej neutralność, ale cały czas wysyłały broń do Wielkiej Brytanii i Francji, by wesprzeć je w walce z państwami centralnymi, Niemcami i Austrią. Amunicja zgromadzona na Black Tom Island przygotowana była do wysyłki do Europy. W wyniku śledztwa ustalono, że dwóch z wartowników zatrudnionych w składzie sympatyzowało z Niemcami. Bezpośrednim sprawcą podpalenia okazał się być 23-letni Michael Kristoff, robotnik zatrudniony w Tidewater Oil Company. Tak przynajmniej brzmiał oficjalny komunikat policji. Kristoff został aresztowany. Imigrant z Austro-Węgier, prawdopodobnie Słowak, wynajmował mieszkanie w Bayonne. Jego zachowanie od początku wydawało się gospodyni podejrzane. Choć nie pracował, miał dużo pieniędzy. Za podpalenie miał ponoć dostać 500 dolarów. Mimo długiego śledztwa, jego wina nie została jednak ostatecznie udowodniona.

W 1939 roku zakończyła pracę amerykańsko-niemiecka komisja mająca ustalić winnych eksplozji i zdecydować, co do form zadośćuczynienia. Werdykt komisji jednoznacznie wskazywał mocodawcę – rząd niemiecki miał zapłacić, pozywającym firmom amerykańskim 50 milionów dolarów odszkodowania za straty materialne, poniesione w wyniku wybuchu i pożaru.

Nie był to ani pierwszy, ani ostatni akt sabotażu cesarskich Niemiec na terytorium neutralnej (jeszcze) Ameryki. Łącznie dokonano tu około 200 zamachów. W tej liczbie ponad 50 podpaleń w zakładach chemicznych i zbrojeniowych. Jeden z takich pożarów wybuchł 11 stycznia 1917 roku w zakładach zbrojeniowych w Lyndhurst, New Jersey. Fabryka należąca do Canadian Car and Foundry Company produkowała 3 miliony pocisków artyleryjskich miesięcznie i niemal wszystko wysyłała do Europy. Straty materialne wyniosły 17 milionów dolarów. Na szczęście nikt nie zginął. Tym razem przynajmniej nie było wątpliwości, kto był podpalaczem. Okazał się nim Teodor Woźniak, urodzony w Wólce Mazowieckiej koło Rawy w Galicji. Choć wszystko wskazywałoby na to, że był Polakiem, sam przyznawał się do narodowości rosyjskiej. Deklarował, że jest słowianofilem – wierzył, że wszyscy Słowianie powinni się zjednoczyć. Oczywiście pod przewodnictwem Rosjan. Woźniak przyznał się do czynu, ale zbytnio nie poczuwał się do winy. Podczas śledztwa wyszło na jaw, że do sabotażu był podżegany przez agentów niemieckich i austriackich. Dwa tygodnie po tym zamachu, wzmogła się aktywność niemieckich łodzi podwodnych na Atlantyku. U-Booty bez pardonu atakowały amerykańskie statki handlowe i pasażerskie. 2 kwietnia 1917 roku Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny po stronie państw alianckich. Cztery dni później Ameryką wstrząsnęła kolejna tragedia. Niemieccy agenci wysadzili fabrykę w Eddystone, w Pensylwanii. Tym razem zginęło 112 osób.

To nie pierwszy raz

Dziś Black Tom Island to spokojny zakątek, część Liberty Park. W tle widać Statuę Wolności i wieżowce Manhattanu. Właściwie już od dawna jest to część stałego lądu. W większości to tereny wydarte rzece, przez lata zasypywane ziemią, kruszywem skalnym i gruzem. Niegdyś rzeczywiście była to wyspa. Przez wiele lat mieszkał na niej samotnie czarnoskóry rybak Tom.

Eksplozja z 1916 roku nie była jedyną, jaka wstrząsnęła wyspą. Ponad czterdzieści lat wcześniej, 16 stycznia 1875 roku, ziemia zadrżała tu po raz pierwszy. Na Black Tom Island działała wówczas fabryka amunicji. W jednym budynku produkowano proch, a w drugim, oddalonym ledwie o kilka metrów, wytwarzano nitroglicerynę. W pewnej chwili z fabryki prochu dał się słyszeć huk. W górę strzeliły płomienie. Pracujący w sąsiednim budynku Charles Smith i James Laverty rzucili się do ucieczki. Wskoczyli na pokład holownika parowego, który akurat przepływał blisko nabrzeża. Laverty był tak przerażony, że nawet nie próbował ratować syna, Jamesa, jednego z zatrudnionych przy produkcji prochu. Zresztą, pewnie i tak było już za późno. Młody Laverty oraz trzej jego koledzy: George Brown, Alonzo Low i Alfred Hopkins i tak nie mieli szans.

Podobno widziano mężczyznę, który tuż po eksplozji wybiegł z fabryki prochu i uciekał w stronę nabrzeża. Tam wskoczył do łodzi, która parę chwil później zatonęła. Początkowo sądzono, że to któryś z robotników zdołał ujść płomieniom po to tylko, by się utopić. W pogorzelisku znaleziono jednak wszystkie cztery zwęglone ciała. Czyżby zatem świadkowie widzieli podpalacza? Ostatecznie jednak, w wyniku przeprowadzonego śledztwa, prokuratura w Jersey City uznała, że przyczyną pożaru w fabryce było niedbalstwo zatrudnionych w niej robotników.

Echa eksplozji z 30 lipca 1916 roku jeszcze długo pobrzmiewały w Ameryce. Nie wiemy natomiast, jak potoczyły się losy Johna i Mary Pawelskich, czy nie przejęli się zbytnio złą wróżbą, jaką było przerwane wesele. Nie wiemy ile lat przyszło im dalej wspólnie przeżyć. Ale jednego możemy być pewni – John nigdy nie mógł się raczej tłumaczyć, że zapomniał o rocznicy ślubu.

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Historia

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...