Podziel się   

Polonia w USA Pokaż wszystkie »

Opublikowany: 2016-03-13 21:54:49 · Czytany 5943 razy · 1 komentarz
Nowszy Starszy

Relacja z Rhode Island: mój nowy dom

Rhode Island (Fot: Internet)

Maj 2014 – za oknem piękna bawarska wiosna. „Zimna Zośka” poprószyła szczyty Alp śniegiem i teraz wszyscy, już bezpiecznie, tłoczą się w sklepie z kwiatkami, sadzonkami i krzakami, żeby upiększyć ogródek, balkon, taras. I już przebierają nogami z niecierpliwości, czekając na własne truskawki, pomidory czy karłowatą bazylię. U nas na balkonie nic. Pusto, cicho i smutno. Nie ma sensu sadzić, pielęgnować. Za miesiąc wyjeżdżamy. Uczucia mieszane. Trochę niebezpiecznie, trochę niepewnie, trochę nieswojo. Szukamy pracy w Stanach. Uczucia równie mieszane. 

Nigdy nie chcieliśmy. Nie byliśmy zainteresowani Stanami. Kochamy Europę. Mentalność Europejczyków, różnorodność i jednakowość mieszających się coraz bardziej nacji. Niespodziewanie dostajemy propozycję pracy w stanie Rhode Island. Musiałam się upewnić, czy to na pewno oddzielny stan, powiększyć mapę i założyć dwie pary okularów, żeby go znaleźć. Mieliśmy jeden wieczór na decyzję. Stół, dwa krzesła, kartkę, długopis i butelkę wina. Butelka skończyła się koło północy i padła decyzja, że jedziemy do Rhode Island. 

 

Ostatni rok to rok pierwszych razów, choć przecież nie pierwszy raz opuszczałam swój kraj, bo Polskę zostawiłam dla Bawarii czternaście lat temu. Ale pierwszy raz tak daleko, a jednocześnie tak blisko. Dzieci moje są pół-Amerykanami, dyplom, że umiem angielski, mam. Nawet rodzina się jakaś za oceanem znajdzie. Ale odległość ogromna, różnica czasu, różnica w mentalności, w podejściu do życia, ludzi, sukcesów i porażek. Różnica w smaku piwa (jak dla mnie, nie ma lepszego od tego bawarskiego) i różnica w dostępności dobrego pieczywa – różnica taka, że dobrego pieczywa po prostu brak.

 

Wielki pierwszy raz w tej inności.

Pierwszy raz nie odwiozłam wystrojonych dzieci do szkoły. Po uprzednim wywiadzie środowiskowym poszły na „byle jak” na przystanek autobusowy i żółty autobus numer osiem zabrał je na cały dzień. Pod wieczór wypluł zmordowane pod domem.

Zostałam sama z domem starszym niż sam kraj i tajemniczo zaczarowanym ogrodem rodem z klasyki literatury dziecięcej, z nieco obcą, amerykańską flagą powiewającą przy drzwiach, szumem zatoki w oddali. W miasteczku pełnym przesympatycznych, zamożnych żeglarzy, prawników i lekarzy w wypucowanych, niepotrzebnie wielkich samochodach, podjeżdżających tymi samochodami pod bankomat, pod aptekę i po kawę. Nogi wydają się zupełnym przeżytkiem w tym mieście.

Dom ogarnęłam. Z ogrodem poszłam na kompromis. Nie próbuję wprowadzić niemieckiego porządku w formie równo skoszonej trawy dwa razy w tygodniu o szóstej czterdzieści pięć. Ogród ma mnie nie straszyć trującym zielem i zamieszkującymi go wężami i skunksami. Na razie to ja dotrzymuję obietnicy. Nogi mam w bąblach, a pies cuchnie skunksem.

Pierwszy raz kibicowałam drużynie sportowej w sporcie, o którym nie mam zielonego pojęcia. Nie zauważyłam, że piłka była trochę sflaczała ani że kapitan drużyny przystojny. Okropnie się przepychali, wydzierali sobie piłkę, ani chybi doświadczali licznych wstrząsów mózgu waląc się po kaskach. I to z radości się tak naparzali. Ale skończyło się na tym, że „nasi” wygrali i chwała im za to.

Pierwszy raz obchodziłam Boże Narodzenie bez rodziny, bez przyjaciół, bez spotkań adwentowych, dekorowania ciasteczek z dziećmi sąsiadów i objeżdżania miasta z opłatkiem w wigilijny ranek. Pierwszy raz nie było fajerwerków i spaceru z pochodniami o północy w wigilię nowego roku. Obiecałam sobie, że nigdy więcej.

Pierwszy raz nie podkradałam sąsiadom bzu. Nasz ogród dusił się od zapachu naszego, prywatnego bzu. I po pietruszkę do sałatki dzieci za płot wysyłam, po pomidory i po kwiaty na stół.

Pierwszy raz w samochodzie na stałe zainstalowane są leżaki, parasole, ręczniki i kilogramy piachu zamiast nart, kijków i kasków. Pierwszy raz robiłam zakupy po dwudziestej trzeciej. I to w niedzielę! Wreszcie zrozumiałam, co do mnie mówi lekarz i po raz pierwszy fryzjer wiedział, co chcę mieć na głowie.

Mnóstwo pierwszych razów za mną, a pewnie jeszcze więcej przede mną. I tych niepokojąco ekscytujących, i tych wyczekanych ciekawych. Czekam na wszystkie. Z otwartym umysłem i sercem. Czekam i chłonę.

 

Byliśmy ostatnio w Plymouth. Pojechaliśmy dotknąć historii. Choćby jedną nogą, palcem choćby. Zobaczyć na własne oczy kamień, który wkopali pierwsi przybysze z Europy, prawie czterysta lat temu. Dotknąć piasku, na którym stanęli. Podziwiać ten sam widok na ocean, którym oni się zachwycali. Przenieść się w przeszłość do wioski pierwszych osiedleńców. Usiąść na krześle, na którym siedziała stroskana matka. Zajrzeć do paleniska, przy którym ogrzewał się zmęczony pracą w polu ojciec. I zadumać się nieco.

Czym różnię się od Agnes Tilley, jednej z pasażerek Mayflower? Przemierzyłam ocean w dziesięć godzin, a nie w sześćdziesiąt sześć dni. W samolocie nie wieje, woda się nie wlewa i wina, mimo że lichawego, można się było napić. Dzieci mi po drodze nie zeszły na żadną chorobę. Nie zostałam przywitana przez wodza plemienia Wampanoag, ale za to przez mało sympatyczny komitet powitalny urzędników imigracyjnych. Indianom ziemi nie ukradłam. Kupiłam sobie swój kawałek z domem tylko sto lat młodszym od domu Agnes Tilley. Moim odpowiednikiem Williama Bradforda jest piękna, pełna zapału i energii pani gubernator, a prezydentem – otwarty na poprzednio zamknięte kwestie, pierwszy czarnoskóry obejmujący ten urząd.

Emigracja nie jest mi zupełnie obca, bo czternaście lat spędziłam z dala od domu na sielskiej, bawarskiej wsi. A i Ameryka nie jest obca Europejczykom – krzyczy z każdego kąta, z kin, z czasopism i z lodówek. Agnes tego nie miała. Ale tak jak ona, przyjechałam tutaj z ogromną ciekawością nowego. Ciekawa jestem miejsc, ludzi i ich poczynań. Ciekawa jestem swoich obserwacji i swoich reakcji. Ciekawa jestem życia gdzie indziej. Tak jak Agnes przyjechałam tutaj, żeby zmienić swoje życie. Idealnie byłoby, gdyby zmiana była na lepsze. Żeby dzieci pomieszkały w swoim kraju, żeby otaczał je język, którym się posługują, żeby zobaczyły i posmakowały to, o czym tylko słyszały od swoich koleżanek i kolegów z klasy. Tak jak Agnes, zostawiłam rodzinę oraz przyjaciół i w Polsce, i w Niemczech. Tęsknię tak samo, jak ona tęskniła. I wiem, że choć teraz możliwości kontaktu są nieograniczone, to jednak możliwości przytulenia kogoś bliskiego w potrzebie, jego potrzebie czy swojej własnej, są wciąż bardzo ograniczone. Domyślam się, że tak jak ja, Agnes robiła wszystko, co w jej mocy, żeby utrzymać język, kulturę, tradycję i obrzędy przywiezione ze swojego kraju, a jednocześnie dostosować się do nowego miejsca i nowej sytuacji. Uczę się, jak trzymać flagę amerykańską w jednej dłoni, a opłatek wigilijny w drugiej. Jak nie śpiewać „jeszcze Polska nie zginęła” do melodii amerykańskiego hymnu narodowego. Jak być Polką w Ameryce.

I tym żyję właśnie, o tym mówię, o tym piszę, a zdarza się, że i śnię o tym… O tym, jak się odnaleźć, ale nie pogubić. O tym będą moje kolejne felietony. Zapraszam na nie serdecznie. Na mój blog również zapraszam http://aniukowepisadlo.com/. A jeśli ktoś będzie w Rhode Island – to i na  kawę i ciasto zapraszam!

 

 

Nowszy Starszy

Inne artykuły w kategorii Polonia w USA

Pozostałe kategorie tego artykułu: · Felietony · Polonia na świecie · Polska

Skomentuj artykuł w Hydeparku Polonii

Komentarze zostały tymczasowo wyłączone. Przeprszamy!

Jozef · 2017-05-02 20:06:23

Witam w RI . Spiesze doniesc Sz.Pani, ze nie wszyscy Polacy w RI sa zachwyceni "piekna" Pania Gubernator I komediantami, ktorych Pani wymienia, jak I innymi CNN-nami Itp. . Sa jeszcze dinozaury, ktorzy oprocz tytulu sa zdolni przeczytac co sie pod nim kryje . Od publikacji tego felietonu minelo troche czasu I widzi Pani jakie szalenstwo ogarnia nasze Kraje -urodzenia I osadzenia .Ale "pies szczeka, a karawana idzie dalej" . Pozdrawiam

Najnowsze artykuły

Magazyn w sieci

Hydepark Polonii

Dawid
25 lip, 15:17
Zapraszamy na forum Polakow w Szwajcarii - https://forum.polakow.ch»
Mia Lukas
21 cze, 05:49
Mój były chłopak rzucił mnie tydzień temu po tym jak oskarżyłem go że spotyka się z kimś innym [...]»
hanna
20 cze, 03:58
Wszystko dzięki temu wspaniałemu człowiekowi zwanemu dr Agbazarą wspaniałemu czaru rzucającemu we mnie radość pomagając mi przywrócić mego [...]»

Najczęściej...